niedziela, 14 lipca 2013

Soundgarden - "King animal"

No i jest wreszcie! Pierwszy studyjny album Soungarden po przerwie.

Na reaktywację czekaliśmy 13 lat, a od ostatniej płyty studyjnej minęło 15 lat. Międzyczasie był udział wokalisty Chrisa Cornella w Audioslave – we współpracy z muzykami Rage Against the Machine. Później był „romans” z Timbalandem, który zaowocował bardzo skrytykowaną, popową płytą Scream.
Cornell mówił wtedy, że jest to najważniejsza rzecz, jaką robił w życiu. Heh, musiał wtedy najwyraźniej być „pod kreską” w sensie finansowym… No bo jak można przekreślić jednym zdaniem najważniejszą i najbardziej udaną część swego życia – grunge w postaci  Soundgarden czy Temple of the Dog?

Na szczęście Cornellowi wywietrzały z głowy popowe mariaże i zabrał się wreszcie do rzeczy. Do reaktywacji Soundgarden.

Nowe wydawnictwo – King animal: niby styl wyraźnie rozpoznawalny (choć muzycy reklamują płytę jako coś zupełnie nowego), najlepsze gardło rockowe też daje z siebie, co może, ale … to wszystko chyba się jeszcze nie rozkręciło: ani ziębi, ani grzeje. Zbyt wiele działo się po drodze i chłopaki jeszcze nie potrafili się do siebie przyzwyczaić po tak długiej przerwie.

Takimi fajnymi momentami, na które zwróciłam uwagę jest Blood on the valley floor, Bones of birds i Taree. Charakterystyczne jednocześnie dla Soundgarden, ale jakby złagodzone czasami czymś, co przypomina mi solowe nagrania Cornella z płyty Euphoria morning. Zapadły mi w pamięć też Black saturday i Eyelid’s mouth. To coś zupełnie nowego oczywiście w spokojniejszym klimacie niż dawniej. Bardzo mi spasowały. Ale nie piałabym z tego powodu zachwytów do nieprzytomności.
Widać, że zespół próbuje na bazie starych dokonań stworzyć coś jakby nieco łagodniejszego, ale są to na razie raczej wprawki. Skoro już mówimy o lżejszych kompozycjach z pewną dozą pazura, to przychodzi mi na myśl Live to rise. Szkoda, że na płycie został odrzucony. Być może dlatego, że był zbyt chwytliwy?… Myślę, że znacznie podniósłby wartość King animal. No ale to tylko moje skromne zdanie.

Ogólnie muszę przyznać, że nie jestem tak do końca rozczarowana nową płytą Soundgarden. Są na niej fajne kawałki. Zresztą dajmy im czas. Po tak długim okresie przerwy myślę, że trudno jest zacząć od nowa. Potrzeba cierpliwości. Czy to tak dużo dla prawdziwego fana zespołu?

Tracklista:
1. Been away too long, 2. Non-state actor, 3. By crooked steps, 4. A thousand days before, 5. Blood on the valley floor, 6. Bones of birds, 7. Taree, 8. Attrition, 9. Black saturday, 10. Halfway there, 11. Worse dreams, 12. Eyelid’s mouth, 13. Rowing.

1 komentarz: